sobota, 19 października 2019

Oświadczenie w sprawie kontrowersyjnych praktyk wydawniczych

Oświadczenie dr hab. Jacka Skrzydło, Profesora Uniwersytetu w Łodzi w sprawie kontrowersyjnych praktyk wydawniczych: 

Nakładem Zakładu Graficznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu ukazała się monografia autorstwa p. dr Samanty Kowalskiej Zasada pro homine – konceptualizacja i zastosowanie w kontekście międzynarodowej ochrony praw człowieka, Poznań 2019. Na prośbę p. dr Samanty Kowalskiej napisałem recenzję wydawniczą, której konkluzja została sformułowana w następujący sposób: "książka nadaje się do publikacji pod warunkiem wyeliminowania wytkniętych błędów. Tylko pod takim warunkiem włożony przez Autorkę nakład pracy zostanie właściwie spożytkowany".
Zakres oraz charakter zastrzeżeń zgłoszonych przeze mnie jako recenzenta był znaczny. Książka została jednak opublikowana bez zwracania się do mnie o kolejną recenzję; zostałem natomiast wskazany jako recenzent monografii, co może sugerować czytelnikom, że monografia uzyskała bezwarunkowo pozytywną ocenę. W związku z powyższym czuję się w obowiązku zwrócić uwagę, że nie mogłem stwierdzić, czy moje uwagi do pierwotnej wersji książki p. dr Samanty Kowalskiej zostały przez Nią uwzględnione przed oddaniem monografii do druku, a wytknięte błędy – rzeczywiście wyeliminowane.

17 komentarzy:

Jerzy Menkes pisze...

Panie Profesorze Jacku Skrzydło, chapeau bas.
Czytając Oświadczenie Pana Profesora Jacka Skrzydły, powiedziałem sam do siebie: nareszcie, komuś się przelało. I to „nareszcie” zaadresowałem nie tylko do jakiś innych, lecz także do siebie.
W – racjonalnej – procedurze recenzji wydawniczych mają miejsce przypadki nierzetelnego postępowania autorów i wydawnictw. W prawidłowo realizowanej procedurze wydawnictwo/autor zwraca się do osoby o uznanych kompetencjach naukowych z prośbą o sporządzenie recenzji wydawniczej pracy, która ma być „dziełem” w postępowaniu awansowym. Poproszony podejmuje się wykonania tego niezwykle pracochłonnego i trudnego zadania w poczuciu współodpowiedzialności za rozwój naukowy autora, poziom kadr akademickich i nauki. Często wysiłek wieńczy sukces. Recenzent może powiedzieć, że dołożył (większą albo mniejszą) cegiełkę do powstania wartościowego dzieła. I jest to źródłem uzasadnionej satysfakcji.
Niestety, bywa też inaczej. I o takim przypadku napisał Profesor Skrzydło. Recenzent wnosi poważne, merytorycznie uzasadnione zastrzeżenia do dzieła, a konkluzja recenzji jest albo warunkowa (praca może zostać opublikowana po wniesieniu lub ustosunkowaniu się do uwag recenzenta i ponownej recenzji) albo negatywna (praca nie spełnia wymogów naukowych pracy na stopień/tytuł naukowy) i … po krótkim czasie na półkach księgarskich i w procedurze pojawia się publikacja (w wersji niezmienionej albo kosmetycznie zmienionej w stosunku do pierwotnej) i mimo to opatrzona nazwiskami recenzentów wydawniczych. I te nazwiska zostają formalnie wprowadzone do obiegu w postępowaniu, stanowiąc dowód, że zdaniem recenzentów ta konkretna praca jest książką habilitacyjną albo profesorską. Niestety, nigdy nie pojawia się w tym postępowaniu treść recenzji, co pozwoliłoby obalić domniemanie w odniesieniu do rekomendowania książki, a dodatkowo poznać cechy osobiste kandydata do awansu naukowego. W tej nieetycznej praktyce współuczestniczy wydawnictwo, któremu jest obojętna jakość publikacji i które nie szanuje/nie tworzy/nie posiada renomy własnej (odnosi się to zarówno do wydawnictw zawodowych, jak i uczelnianych).
Ten łańcuch nierzetelności przerwał Profesor Skrzydło. Wierzę, że przerwał raz na zawsze, że w każdym analogicznym przypadku recenzenci wydawniczy powiadomią środowisko, że doszło do nieuprawnionego wykorzystania ich nazwiska. Samo w sobie nie zapobiegnie to nadawaniu stopni albo tytułu na podstawie dzieła nie spełniającego wymogów merytorycznych, ale takie postępowanie utrudni, pozbawi kandydatów i gremia nadające stopnie/tytuł alibi w postaci pozytywnej recenzji wydawniczej.
Oczywiście wiem, że nie każdy recenzent wydawniczy jest rzetelny lub kompetentny. Jest to jednak materia do szerszej, ale koniecznej, dyskusji na temat uwzględniania kryteriów merytorycznych przy nadawaniu stopni albo tytułu naukowego. Żeby przekonać się, że jest o czym porozmawiać i że konieczne są działania ze strony naukowców i środowiska wystarczy przeczytać recenzje w postępowaniach awansowych jednoznacznie i negatywnie oceniające wartość dorobku naukowego kandydatów do stopni albo tytułu naukowego oraz wskazujące na naruszenia podstawowych wymogów prawa i etyki (plagiaty, oszustwa w dokumentacji, etc., etc.). Naganna praktyka posługiwania się nazwiskami recenzentów wydawniczych w celu wprowadzenia w błąd uczestników postępowania jest ogniwem w łańcuchu patologii związanych z nadawaniem stopni naukowych i tytułu.
I tylko jedna uwaga polemiczna z Oświadczeniem. Mianowicie – w mojej ocenie – praktyki (Profesor Skrzydło podniósł konkretny przypadek) takie nie są „kontrowersyjne”, one są naganne.
Jerzy Menkes

Anonimowy pisze...

Zaciekawiła mnie ta dyskusja i ta książka. Co do książki to nie mogę jej znaleźć, jest obowiązkowy egzemplarz w BN, ale poza tym jej nie ma (może jeszcze nigdzie nie dotarła?). Warto więc zadać pytanie (a rozumiem, że proces habilitacyjny jest już w toku) jaki to ma wpływ na naukę (czy w ogóle jakiś może mieć) skoro ta książka jest niedostępna, a jak rozumiem wymogi ustawowe - ma ona "stanowić znaczny wkład autora w rozwój określonej dyscypliny naukowej"?

Anonimowy pisze...

Rzeczona książka jest podstawą wszczęcia postępowania habilitacyjnego w Olsztynie (dziedzina nauk prawnych)- https://www.ck.gov.pl/promotion/id/31374/type/l.html
Co rzadko się zdarza, akurat w autoreferacie p. Kowalskiej, nazwisko recenzenta książki zostało uwypuklone.

Charakterystyczne, że najczęściej powtarzającym się słowem w tytułach artykułów p. Kowalskiej jest "wybrane"/"selected"- co ma zamknąć usta krytykom wytykającym brak rzetelności analizy.

Pani Kowalska dodatkowo lub naciągać swoje osiągnięcia publikacyjne, uznając, że autorstwo rozdziału w publikacji zbiorowej oznacza, że jest autorem monografii - https://wpa.amu.edu.pl/strona-glowna/wp-a/zaklady/zaklad-informacji-naukowej/dr-samanta-kowalska

Anonimowy pisze...

Szanowny Panie Profesorze,
w tej sytuacji wydaje się, że najlepiej byłoby, gdyby opublikował Pan całość recenzji wydawniczej tak, aby Czytelnicy mogli się zapoznać z Pana argumentami: albo na tym blogu, albo na łamach czasopisma prawniczego.
Zasadnym wydaje się również skierowanie oficjalnego listu do wydawnictwa, gdyż stosowane praktyki nie są kontrowersyjne, ale po prostu nieuczciwe.
Z poważaniem,
Hanna Schreiber

Unknown pisze...

Oficjalny list do wydawnictwa nie wchodzi w grę, gdyż recenzowana przeze mnie monografia nie została wydana przez renomowane Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, lecz przez Zakład Graficzny tegoż Uniwersytetu (który nie jest wydawnictwem w potocznym rozumieniu tego słowa).

jacek skrzydło

Anonimowy pisze...

Cóż, być może Rektor tego Uniwersytetu jako jego najwyższy organ powinien zatem zostać o tej sytuacji powiadomiony. Zalozyc można, że Zakład Graficzny UAM jest jednak przez kogoś zarządzany i -takze- kontrolowany na UAM, skoro ma w nazwie Uniwersytet...

Anonimowy pisze...

Można też powiadomić rektora uniwersytetu w Olsztynie, możliwe przecież, że gdyby wiedzieli o wątpliwosciach nie zgodziliby się na prowadzenie postępowania.

Anonimowy pisze...

Trudno nie zgodzić się z twierdzeniem, że oświadczenie prof.Jacka Skrzydły i komentarz prof. Jerzego Menkesa dotykają bardzo istotnej kwestii : roli i wiarygodności recenzji. Pomijając na razie kwestię recenzji w postępowaniach o nadanie stopnia lub tytułu naukowego (jestem głęboko przekonany, że jest ona dużo bardziej czuła i wymagająca szerszej analizy niż kilkuwierszowy komentarz na blogu), pozwolę sobie zwrócić uwagę na kilka problemów.
Po pierwsze, wydawnictwa nie zawsze są zainteresowane uzyskaniem rzetelnej recenzji. W wielu przypadkach chodzi im wyłącznie o spełnienie formalnego wymogu, niezbędnego dla przyznania wydawanej pozycji odpowiedniej liczby punktów. Jeszcze jeden przejaw punktozy trawiącej środowisko naukowe.
Po wtóre, bardzo ważne jest nastawienie autora książki do recenzenta. W ostatnich kilku latach miałem przyjemność recenzować co najmniej trzy książki, do których zgłosiłem szereg propozycji poprawek. Autorzy wprowadzili je do tekstu, pomimo że oznaczało to znaczące opóźnienie publikacji, co - jak się wydaje - bardzo dobrze zrobiło ostatecznemu kształtowi publikacji.
Po trzecie, sporządzając recenzję wydawniczą (albo też recenzując opublikowaną książkę), recenzent nie musi wiedzieć, że jest to praca na stopień. Inne wymogi musi spełniać recenzja wydawnicza, inne recenzja w postępowaniu awansowym. Wydaje się, że recenzja wydawnicza rzadko kiedy powinna być negatywna; raczej powinna wskazywać walory i wady publikacji i ewentualnie sugerować (nawet daleko idące) poprawki, zmiany i uzupełnienia. Tak też uczynił prof. Jacek Skrzydło. Czy nie byłoby cenne publikowanie recenzji wydawniczych na stronach internetowych wydawnictwa? Nie można zabronić wydawnictwu opublikowania książki, która została negatywnie oceniona przez recenzentów - to wydawnictwo ponosi ryzyko finansowe i merytoryczne. Ale owe negatywne recenzje powinny być upublicznione.
Po czwarte, chciałbym dodać jeszcze jeden kwiatek z własnego doświadczenia. Nie wiem, na ile jest typowy, ale z mojej perspektywy jest szokujący. Opracowałem w swoim czasie recenzję opublikowanej monografii, niezwykle krytyczną, sugerującą w gruncie rzeczy, że książka nadaje się na przemiał, i zwróciłem się do "Państwa i Prawa" z wnioskiem o jej opublikowanie. Ówczesny redaktor naczelny czasopisma odmówił twierdząc, że publikacja negatywnej recenzji mogłaby niekorzystnie wpłynąć na wynik postępowania habilitacyjnego. Notabene kolokwium habilitacyjne przekształciło się w atak na autora jednej z recenzji, jak łatwo się domyślić - negatywnej.
To prowadzi mnie do piątej i ostatniej konkluzji. Krytyka naukowa w Polsce nie istnieje,a recenzje negatywne są traktowane często jako ataki personalne. To prowadzi do tak przedziwnych rzeczy jak negatywna recenzja z pozytywną konkluzją. Sapienti sat.
Władysław Czapliński

Anonimowy pisze...

Za chwilę się okaże, że Pani dr Kowalska będzie recenzować prace doktorskie oraz brać udział w postępowaniach habilitacyjnych. I potem się wszyscy dziwią, że jest źle. Brak książki w księgarniach pozwala się zastanawiać czy miała miejsce jej publikacja. Czyżby to nowe zjawisko w postaci "pozornej publikacji"?

Anonimowy pisze...

Wydawnictwo nie ponosi ryzyka, ponieważ książki tego typu są wydawane w systemie drapieżnym (za pieniądze bautora; z tych pieniędzy opłacane są również recenzje). Wydawnictwo jest więc zainteresowane wydaniem książki w każdej postaci, ponieważ autor poproszony o wprowadzenie zmian może się obrazić i "pójśc gdzie indziej". Częstą praktyką jest też kierowanie całego nakładu ksiąki (z wyjątkiem egzemplarzy autorskich) na przemiał, ponieważ koszty magazynowania są zbyt wysokie, a książka i tak się nie sprzeda. Teoretycznie tę patologię mogłyby ukrócić rzetelne recenzje w postępowaniach awansowych, ale proces awansowy sam jest pełen rozlicznych patologii. Wydaje się, że najskuteczniejszymn środkiem zaradczym byłaby likwidacja postępowań awansowych, bo to one tworzą popyt na tego typu "książki".

Anonimowy pisze...

W ostatnich miesiącach zetknąłem się dwukrotnie, jako recenzent w przewodach habilitacyjnych, z przypadkami bardzo marnych pod względem merytorycznym, pisarskim i redakcyjnym monografii. Zawierały błędy i usterki trudne do przeoczenia. Z pewnością to wina wydawnictw (oba zapewne znajdą się na ministerialnej liście wydawnictw „prestiżowych”), redaktorów (o ile tacy te książki widzieli). Nie wiem jaką rolę odegrali w tych przypadkach recenzenci. Ich nazwiska były uwidocznione w publikacjach. Mogło być i tak, jak w przypadku Pana profesora Jacka Skrzydło. Za te buble odpowiadałyby w tej sytuacji tylko autorzy i wydawnictwa. Ale nie wykluczam, że zawinili też recenzenci. Jeśli napisali recenzje dopuszczające do publikacji w otrzymanej postaci to znaczy, że książek w ogóle nie czytali. To się niestety zdarza. Nie wszyscy cenią własne nazwisko. Albo mają nadzieję, że książka po wydaniu będzie praktycznie niedostępna. Może przeczytają ją, co najwyżej, recenzenci w postępowaniach awansowych. A może nie przeczytają?
Praktyki wydawnicze są w Polsce skandaliczne (ok., są nieliczne wyjątki). Popyt na usługi wydawnicze jest duży, bo kandydaci do awansów uczelnianych muszą coś napisać. Monografię łatwiej niż artykuł, bo czasopisma naukowe, jeśli chcą być cenione, bardziej dbają o jakość tego co wydają. Monografie (te na stopnie i tytuły) wychodzą w śladowych nakładach. Nie tylko dlatego, że są wąsko specjalistyczne. Również dlatego, że za ich wydanie płacą instytucje zatrudniające autorów. Zależy im na awansach pracowników, ale nie stać ich na duże wydatki. Czasem sami autorzy mający w sobie choć troszeczkę zdolności do samokrytyki wolą by nakład nie wyszedł na świat poza niezbędną liczbą wynikającą z wymagań postępowań. Wydawnictwa nie zarabiają na sprzedaży takich pozycji. No więc jakość mają w nosie. Przyjmują teksty wraz z przyniesionymi przez autorów recenzjami. I odkładają owe recenzje do szuflady. Są – odfajkowane. Praktycznie oznacza to, że wydawnictwa są de facto zakładami poligraficznymi (co uwidocznione zostało w recenzowanej przez profesora Jacka Skrzydło pracy).
Panie Profesorze! W pełni popieram Pana postawę. Pisząc recenzje awansowe zawsze zwracam uwagę na kwestie wydawnicze. Kiedyś „pouczono” mnie, że nie należy tego robić, bo mam ocenić meritum. Zgoda, meritum przede wszystkim. Ale mam wciąż nadzieję, że może ktoś kiedyś tymi uwagami się przejmie.
Piotr Dominiak

Anonimowy pisze...

Szanowni Państwo,
chcę zwrócić uwagę na to, ,że książka nie jest wydana przez Wydawnictwo Naukowe UAM. Jest tylko wydrukowana przez Zakład Graficzny UAM, który nie jest jednostką wydawniczą (w merytorycznym znaczeniu tego słowa). Zajmuje się tylko i wyłącznie drukowaniem prac. Wszystkie uwagi dotyczące nierzetelności procesu wydawniczego, którym można by obciążać określone wydawnictwo są zatem w tym przypadku chybione.

Anonimowy pisze...

Jeśli nie miał tu miejsca proces wydawniczy, a wydawnictwo było tylko drukarnią na zlecenie, to czy to oznacza, że książka z którą mamy do czynienia nie jest publikacją naukową? Czy spełnione są przesłanki pozwalające stwierdzić, że jest to publikacja naukowa, czy nie?

Anonimowy pisze...

Książka ta może być traktowana jako monografia naukowa. Pod tym względem, spełnia wszelkie kryteria, które obowiązują w tym kontekście. Problem polega na tym, że w związku z tym, że nie była pod kontrolą żadnej rady wydawniczej, która dba m.in. o to, żeby uwagi recenzentów zostały uwzględnione w ostatecznej wersji pracy, sprawa ta została zaniedbana, zignorowana. Sądzę- to tylko mój domysł - że recenzent nie miał świadomości, że praca nie podlega legitymizacji żadnej rady wydawniczej i w tym względzie został wprowadzony w błąd.

Anonimowy pisze...

Zgodnie z paragrafem 10 rozporządzenia Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego z dnia 22 lutego 2019 r. w sprawie ewaluacji jakości działalności naukowej, monografią naukową jest:
1) recenzowana,
2) publikacja książkowa,
3) przedstawiająca określone zagadnienie naukowe w sposób oryginalny i twórczy;
4) opatrzona przypisami, bibliografią lub innym właściwym dla danej dyscypliny naukowej aparatem naukowym.
Nie ma wątpliwości, że jest to "publikacja książkowa". Powyższa dyskusja dotyczy tego, czy można ją uznać, za publikację "recenzowaną". W świetle oświadczenia prof. Skrzydło, wątpliwości w tej kwestii są co najmniej uzasadnione

Anonimowy pisze...

A może w przypadku prac awansowych należałoby jednak w ogóle zrezygnować z recenzentów wydawniczych? W takim przypadku ocenie w większym stopniu podlegałoby dzieło kandydata.

Anonimowy pisze...

Miałem podobne doświadczenie. Napisałem krytyczną recenzję wydawniczą książki. Niestety zamiast napisać, że powinni wrzucić ja do kosza, napisałem tylko, że w tej postaci nie nadaje się do druku. Po kosmetycznych poprawkach książka ukazała się 6 miesięcy później z moim nazwiskiem jako recenzenta. Autor raczył podziękować za krytyczne uwagi! Na mój list wydawnictwo nie raczyło odpowiedzieć.