W mediach wrze na temat niewykonywania przez Polskę środka tymczasowego dotyczącego osoby ubiegającej się na naszej wschodniej granicy (z Białorusią) o ochronę (zob. informację tutaj, tutaj i tutaj) nałożonego przez Europejski Trybunał Praw Człowieka. Nagłówki krzyczą, że Polska już nawet ETPCz nie słucha. Jednak warto wziąć pod uwagę pewne okoliczności, nieeksponowane w mediach, a które przynajmniej powinny zasiać pewne wątpliwości w jednostronnym odbiorze powyższej sytuacji.
Na wyrok stwierdzający, czy doszło lub nie do złamania konwencji przez Polskę w powyższej sprawie jeszcze poczekamy miesiące, a może i lata (co ważne przypomnijmy, że Trybunał nie może nakazać Polsce przyznania ochrony, a jedynie może stwierdzić ewentualne naruszenie danego prawa i zasądzić odszkodowanie). Obecnie mamy do czynienia jedynie ze środkiem tymczasowym, w którym trybunał nie nakazał Polsce wpuszczenia danej osoby na nasze terytorium, ale jedynie podkreśla, że dana osoba do czasu rozpatrzenia jej sytuacji nie powinna być wydalona ("should not be removed") z terytorium Polski. I tu jest problem, jak owe sformułowanie rozumieć.
Jeśli dana osoba otrzymuje taki środek, będąc na terytorium Białorusi, to w istocie przecież z terytorium Polski nie jest wydalana. Jeśli następnie z owym pismem pojawia się na granicy RP, to przecież środek tymczasowy nie może być traktowany jako sposób na przekroczenie granicy, w istocie, gdyby tak był wykorzystany stanowiłoby to nadużycie prawa.
Pojawia się jednak argument, że składając wniosek o ochronę u Straży Granicznej dana osoba znajduje się w jurysdykcji polskiego państwa i tym samym odesłanie jej nie powinno być możliwe (w powyższej konkretnej sprawie ETPCz dostarczył odpowiednie pismo polskim władzom koło 11.00 a osoba została odesłana pociągiem do Brześcia o 11.25 - stąd też można mieć wątpliwości, czy był odpowiedni czas na uwzględnienie owego środka; z kolei przedstawiciele Czeczenów mogą podkreślać, że najpierw polskie władze ich odsyłają a potem argumentują, że nie znajdują się rzeczone osoby na naszym terytorium - a nie znajdują bo zostały już odesłane...typowy przykład kwadratury błędnego koła).
I tu pojawia się dodatkowa kontrowersja prawna, czy rzeczywiście możemy mówić o objęciu danej osoby jurysdykcją (i tym samym ochroną) przez państwo polskie, jeśli dana osoba dopiero granicę polską próbuje przekroczyć. Oczywiste jest, że pogranicznicy muszą szanować podstawowe prawa danej osoby (nie może być ona torturowana, poniżana, zabita...ale przecież nie wszystkie prawa zapewnimy w jednakowy sposób, sprawując w takim a nie innym stopniu jurysdykcję nad daną osobą).
Paradoks jednak polega na tym, że osoba, która nielegalnie przekroczy granicę Polski (tzw. zieloną granicę) i zostanie na naszym terytorium schwytana, mając ów dokument o środku tymczasowym, nie może być wydalona na terytorium Białorusi. Gdy jednak próbuje legalnie tę granicę, na przejściu przekroczyć, polskie władze - mając wątpliwości nawet i zrozumiałe - taką osobę odsyłają, podkreślając, że jeszcze na terytorium Polski dana osoba się nie znalazła. Tym samym opłaca się łamać prawo, a to chyba nie jest skutek, który Polska chciałaby osiągnąć.
Polskie władze podkreślają, że w wielu przypadkach, osoby, które i po kilkadziesiąt razy próbują przekraczać granice, przez długi czas o ochronę nie prosiły, podając głównie kwestie ekonomiczne jako powód przyjazdu do Polski. Prośba o ochronę pojawiła się dopiero w ostatnim czasie i stąd podejrzliwość polskich służb co do prawdziwości twierdzeń tego typu. Przedstawiciele Czeczenów podkreślają jednak, że owe osoby są wystraszone, nie wiedzą co mówić, a Służba Graniczna wybiórczo sporządza notatki, nie pozwala na obecność przedstawicieli prawnych. SG z kolei narzeka, że dane osoby nawet przy rzetelnym sporządzeniu notatki, nie chcą jej podpisywać...
No i jest jeszcze kwestia rozumienia państwa bezpiecznego. Białoruś jest stroną konwencji NZ dotyczącej statusu uchodźcy z 1951 r. oraz Protokołu do niej z 1967 r. (dokumenty o przystąpieniu złożyła 23.8.2001 r.). Na jej terytorium nie grożą prześladowania Czeczenom, a przynajmniej nic na ten temat nie wiemy. Stąd też może być traktowana jako państwo bezpieczne przez polskie służby. Media podają, że po 90 dniach pobytu na terytorium Białorusi, Czeczeni zostaną deportowani do Rosji, gdzie już takowe prześladowania im grożą. Jednak to oznacza, że walka prawników powinna być skierowana przeciwko białoruskim władzom, a nie polskim Być może sprawą powinien zainteresować się UNHCR, gdyż istnieje niebezpieczeństwo naruszenia zakazu non-refoulement, który jest również częścią prawa zwyczajowego a i o statusie ius cogens można dyskutować (wówczas obowiązki społeczności międzynarodowej są większe). Przedstawiciele Czeczenów próbują podkreślać, że na Białorusi procedura uzyskiwania ochrony nie jest przestrzegana, trwa długo a statystyki pokazują, że niewiele osób ją uzyskuje. Problem jednak w tym, że polskie statystyki również nie zachwycają. Polskie służby niezwykle ostrożnie przyznają ochronę (zobacz tutaj), zaledwie 2% wniosków jest rozpatrywanych pozytywnie.
Jak więc wybrnąć z powyższego impasu. Niewątpliwie zamieszanie wokół przejścia w Terespolu nie służy Polsce i jest wpisywane w ogólne podejście Polski do uchodźców/migrantów, debaty wokół relokacji, sankcji unijnych itp. - choć te kwestie nie powinny być łączone, to w istocie media ich nie rozróżniają. Polska ma obowiązek przyznać ochronę osobom, które zgodnie z prawem na nie zasługują, nie ma jednak obowiązku przyjmowania migrantów ekonomicznych. Stąd też w interesie Polski jest zweryfikowanie obecnych procedur, tworzenie pełnych protokołów ze spotkań z osobami próbującymi przekroczyć granice. Nie widzę przeciwskazań do obecności prawników przy jego sporządzaniu. Zdaję sobie sprawę, że to czaso- i kosztochłonne, ale mleko już się rozlało i w inny sposób owych wątpliwości prawnych i ustalenia podstawowych faktów nie dokonamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz