70-lecie Narodów Zjednoczonych skłania do refleksji nad kondycją organizacji i jak mantra powraca kwestia weta stałych członków Rady Bezpieczeństwa. Stany Zjednoczone w osobie Samanthy Power (ambasador USA przy Narodach Zjednoczonych) nie marnują żadnej okazji, aby wypomnieć Rosji nie tylko blokowanie rezolucji w sprawie Ukrainy, ale także w sprawie Syrii (aż 4 weta!). Podkreślają również, że gdy RB nie może odpowiedzieć na zagrożenia dla pokoju, USA i inne państwa zwracają się w inną stronę, aby odpowiedzieć na zbrodnie. Stany Zjednoczone zapominają jednak, że również używają weta, gdy w grę wchodzą interesy ich sojuszników - tak się dzieje, gdy chodzi choćby przyjęcie rezolucji potępiającej działania Izraela na terytoriach palestyńskich znajdujących się pod izraelską okupacją.
Spoglądanie wyłącznie na statystyki wetowania rezolucji przez poszczególne państwa może być dość mylące, gdyż od lat można zauważyć praktykę, iż projekt rezolucji jest "put in the blue" (projekt jest wydrukowany niebieskim tuszem, co oznacza, że jest gotowy do przedłożenia do głosowania - zazwyczaj taki status uzyskuje na 24 h przed planowanym głosowaniem) dopiero wówczas, gdy wiadomo, że zostanie przyjęty. Wiele więc propozycji rezolucji jest utrącanych w kuluarach, a jeśli pojawiają się weta, to w sytuacji, gdy państwa wiedzą, że projekt nie przejdzie, ale chcą postawić w niewygodnej sytuacji państwo sprzeciwiające się przyjęciu danej rezolucji. Jest to więc kwestia politycznego rozgrywania światowej opinii publicznej i oczywiście wywierania nacisku na dane państwo.
Innym pomysłem na usprawnienie RB jest jej poszerzenie. Podkreśla się, że o status stałego członka od lat upominają się Indie, Brazylia, Niemcy i Japonia. Szanse Niemiec nie są zbyt duże jednak, gdyż już teraz wśród stałych członków jest aż dwóch przedstawicieli Unii Europejskiej, a ani Francja, ani UK nie wyobrażają sobie zrzeknięcia się tej "odpowiedzialności." I oczywiście otwiera się dyskusja rywali regionalnych, bo jeśli Indie to czemu nie Pakistan, jeśli Brazylia, to czemu nie Chile, jeśli Japonia, to czemu nie Indonezja itd. A wypadałoby jeszcze dobrać jakieś państwo afrykańskie, skoro większość spotkań RB jest poświęcona temu właśnie kontynentowi...i znów dylemat, kogo wyróżnić (czy RPA, czy Nigerię itd.), bo choć można spędzić godziny na nazywaniu przywileju odpowiedzialnością, to każde z państw uprawnienie do blokowania rezolucji w RB traktuje jako realny instrument polityczny. Tym samym tkwimy kolejne dekady z organizacją, która jest pokłosiem ładu jałtańskiego, której Karta jako podstawową zasadę wymienia zasadę równości, by w kolejnych artykułach zaznaczyć, że jednak wśród równych (oczywiście dla dobra ogółu) są równiejsi.
Pojawiła się również propozycja Francji,
aby stali członkowie nie korzystali z weta w sytuacji ludobójstwa lub
innych masowych zbrodni (choć przypomnijmy, że ludobójstwo wcale nie
musi być dokonywane w skali masowej). Francja podkreśla, że posiadanie prawa weta to nie przywilej lecz
odpowiedzialność. Wszyscy zdają się z tym zgadzać...o ile sprawa nie dzieje się na terenach uważanych za ich strefy wpływów. W tym kontekście oczywiście pojawia się Syria. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że trwa wojna informacyjna/ideologiczna rozgrywana przez stałych członków RB. Jak bowiem rozumieć głosy oburzenia, że Rosja zamierza atakować cele na terenie Syrii, skoro od miesięcy robią to też inne państwa. To co różni stałych członków w podejściu do Syrii, to to, że USA wspierają opozycję, gdy Rosja wspiera reżim Assada. Prawo międzynarodowe co do zasady uprzywilejowuje reżim rządzący, trzeba jednak podkreślić, że w przypadku wojny domowej (a więc nie pojedynczych starć) interwencja po jakiejkolwiek stronie może być traktowana jako interwencja w sprawy wewnętrzne, co jest zakazane przez prawo międzynarodowe w tym Kartę Narodów Zjednoczonych (art. 2 ust. 7). Ale oczywiście zdania co do tego, kogo można a nie można wspierać w Syrii są podzielone, a każda ze stron twierdzi, że broni jedynie prawa międzynarodowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz