Ostatnie 24 godziny były tak wypełnione wzajemnymi groźbami ataku ze strony zarówno USA, jak i Korei Północnej, że z pewnością przejdą do historii świata po zakończeniu zimnej wojny jako bezprecedensowe. Co do potencjału nuklearnego USA, truizmem jest powiedzieć, że określenie supermocarstwo nie jest przypadkowe, ale wynika m.in. z możliwości militarnych USA, w tym z posiadanego arsenału nuklearnego. Co do Korei Północnej z kolei, od kilku godzin wiemy już z informacji amerykańskiego wywiadu, że reżim Kim Dzong Una jest w posiadaniu technologii umożliwiającej zminiaturyzowanie bomby nuklearnej, tak aby mogła być przenoszona za pomocą pocisków, których skuteczność w praktyce Korea Północna ostatnio tak intensywnie sprawdza (więcej o informacjach ujawnionych przez The Washington Post można przeczytać tutaj). Nie mamy więc do czynienia jedynie z potencjalnie niegroźną, choć ostrą, licytacją na możliwości nuklearne dwóch dobrze uzbrojonych państw, ale stopniowo zagrożenie staje się coraz bardziej realne.
Już w kwietniu tego roku, niedługo po amerykańskim ataku na bazę wojskową w Syrii, prezydent Trump ogłosił wobec ówczesnych prób z bronią nuklearną przeprowadzanych przez Koreę Północną, że jeśli środki dyplomatyczne zawiodą, nie można wykluczyć „ogromnego, ogromnego konfliktu”, cytując dokładnie słowa Prezydenta Trumpa. Cztery miesiące i trzy rezolucje Rady Bezpieczeństwa ONZ później, wliczając ostatnią z 5 sierpnia, która nakłada na Koreę Północną jedne z najpoważniejszych sankcji w historii, które potencjalnie obniżą eksport Korei o jedną trzecią (o rezolucji 2371 pisaliśmy w poprzednim poście na blogu), sytuacja stała się jeszcze bardziej napięta. W ciągu tych czterech miesięcy bowiem Korei Północnej udało się w końcu skonstruować pocisk, który potencjalnie może dolecieć nawet do Los Angeles, a drakońskie sankcje, zamiast uspokoić sytuację, jedynie ją zaogniły. W odpowiedzi bowiem na słowa prezydenta Trumpa sprzed kilkunastu godzin, w których mówił, że kolejne groźby ze strony Korei Północnej spotkają się z „ogniem i wściekłością, jakiej świat jeszcze nie widział”, Korea Północna ogłosiła, że rozważa atak na wyspę Guam na Oceanie Spokojnym, która jest siedzibą amerykańskiej bazy wojskowej. Co prawda Sekretarz Stanu USA Rex Tillerson (do spotkania którego z północnokoreańskim ministrem spraw zagranicznych jednak ostatecznie nie doszło na forum ASEANu w Manili) stara się łagodzić nastroje i zapewnia Amerykanów, że „mogą spać spokojnie”, to jednak z administracji prezydenta Trumpa docierają pierwsze doniesienia, że, co prawda jako środek ostateczny, ale USA rozważają atak uprzedzający na Koreę Północną.
To wszystko z kolei skłania do zastanowienia się czy zakaz groźby użycia siły ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie. Z tych dwóch państw, Korei Północnej i USA, tylko Korea jest potępiana przez społeczność międzynarodową, w związku z tym, że nieodpowiedzialni północnokoreańscy liderzy dysponujący bronią nuklearną stanowią poważne zagrożenie dla międzynarodowego bezpieczeństwa. Nikt natomiast nie potępia otwarcie USA, które wyraźnie dają się sprowokować reżimowej propagandzie i pokazać, że nie boją się starcia. Okoliczności te można porównać z innym, słynnym w historii prawa międzynarodowego przypadkiem groźby użycia siły. W 1949 r. Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w sprawie Kanału Korfu uznał, że sam fakt, że brytyjskie okręty marynarki wojennej przepłynęły blisko albańskiego wybrzeża, w sytuacji napięcia politycznego w regionie, stanowiło nielegalną demonstrację siły, ponieważ podobne manifestacje „prowadziły w przeszłości do najpoważniejszych nadużyć” (Corfu Channel Case, Judgment of April 9th, 1949: I.C.J. Reports 1949, s. 35). Jak więc odnieść ten standard do grożenia „gniewem i wściekłością jakich świat nie widział” za pomocą broni nuklearnej?
Artykuł 2 paragraf 4 Karty Narodów Zjednoczonych, o czym czasami zapomina się, zakazuje nie tylko użycia siły, ale również groźby jej użycia, uznając, że nie tylko sama zbrojna interwencja, ale również zagrożenie jej przeprowadzeniem stanowi na tyle niebezpieczny środek przymusu i zastraszenia, że podobnie jak samo użycie siły, może doprowadzić do naruszenia międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa, w uniknięciu czego ma pomagać ten zakaz. Należy zauważyć, że państwa często odwołują się do zakazu użycia siły, czy to potępiając jej użycie czy starając się wykazać, że w danych okolicznościach użycie siły było legalne; nie może być więc wątpliwości, że mimo licznych konfliktów, jakie wybuchały na świecie po 1945 r., zakaz użycia siły obowiązuje. Rzadko jednak słychać uzasadnienia gróźb użycia siły, nie tylko dlatego, że Karta nie przewiduje od zakazu groźby użycia siły wyjątków, tak jak ustanawia prawo do samoobrony jako wyjątek od zakazu użycia siły, ale również dlatego, że demonstrowanie swojego potencjału militarnego, choćby w postaci parad wojskowych, czy wskazywanie na potencjalnych wrogów państwa i zagrożenia od nich płynące, nie jest uważane najczęściej za naruszenie prawa międzynarodowego, ale za niegroźny i standardowy element polityki państw. Tym razem jednak może okazać się, że kilka nieprzemyślanych słów, zwłaszcza ze strony amerykańskiej administracji, zamieni wzajemną wrogość w otwarty konflikt, który poważnie zagraża globalnemu bezpieczeństwu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz