1 września, po trzech latach od podpisania i ratyfikowania przez Ukrainę oraz wyrażenia zgody na jej zawarcie przez Parlament Europejski, a ponad pięć od parafowania, wejdzie w życie w całości Umowa stowarzyszeniowa pomiędzy Unią Europejską a Ukrainą (oficjalny komunikat Rady). O umowie i kolejnych wydarzeniach związanych najpierw z jej podpisaniem, później tymczasowym stosowaniem (od 1 stycznia 2016 r.) i ratyfikacją pisaliśmy wielokrotnie, bo to umowa międzynarodowa UE o bodaj najbardziej skomplikowanej historii (kalendarium dostępne tu). Ostatnim jej aktem było referendum w Holandii i grudniowe ultimatum premiera Rutte. 11 lipca miał miejsce ostatni akt, czyli ostateczne związanie się UE umową poprzez przyjęcie decyzji Rady o zawarciu umowy przez UE. Drogę do tego otworzyło ratyfikowanie umowy przez ostatnie państwo członkowskie czyli Holandię. Ratyfikacja ta stała się możliwa dzięki temu, że państwa członkowskie zgodziły się przyjąć deklarację w formie Decyzji szefów państw lub rządów (czyli specjalnej formy stosowanej niekiedy przez UE wówczas gdy jakiś akt nie ma podstawy prawnej w Traktatach), zgodnie z którą potwierdzają między innymi, że Ukraina nie ma statusu kandydata, umowa nie pozwala na swobodny przepływ pracowników czy że UE nie jest zobowiązana do świadczenia Ukrainie pomocy militarnej. Po jej przyjęciu najpierw w lutym (jeszcze przed wyborami) zgodę na zawarcie umowy wydała niższa izba holenderskiego parlamentu, a pod koniec maja Senat.
Historia ta jest dobrym pretekstem do refleksji na temat charakteru prawnego Decyzji szefów państw lub rządów, ale przede wszystkim o sposobach załatwiania tego typu problemów w UE w ostatnim czasie. Czy decyzja ma charakter wiążący? W zasadzie nie. Można by przypuszczać, że jest to deklaracja interpretacyjna, ale próżno szukać jej wśród oficjalnych dokumentów dołączonych do tekstu. Można z tego wnioskować, że mam ona wyłącznie polityczny charakter i została przyjęta jedynie na użytek holenderskiego parlamentu, aby z "czystym sumieniem" mógł umowę ratyfikować. Trudno się też dziwić takiemu charakterowi dokumentu, z punktu widzenia prawnego nie wnosi on bowiem niczego nowego do tekstu. Każdy kto zada sobie trud przeczytania tekstu Układu o stowarzyszeniu nie będzie miał wątpliwości, że nie przyznaje ona Ukrainie praw państwa kandydującego (bo w ogóle nie tędy droga), nie pozwala na swobodny przepływ osób, a o współpracy politycznej traktuje bardzo ogólnie. Nakłada za to na Ukrainę mnóstwo obowiązków dotyczących wdrożenia prawa UE i implementacji konkretnych, wymienionych w załącznikach aktów prawnych. Co więcej, decyzja o zawarciu umowy wprost wyłącza korzystanie przez jednostki z jednej z największych zdobyczy unijnego porządku prawnego - skutku bezpośredniego. Deklaracja to zatem takie skrót z tego czym umowa ta nie jest i lekarstwo na obawy holenderskiego (i każdego innego) społeczeństwa.
Trudno nie zauważyć, że podobny wybieg został zastosowany dwa miesiące wcześniej w przypadku ratyfikacji CETA. Tam przyjęto deklarację interpretacyjną (nasz post). Powoli zatem kształtuje się praktyka, zgodnie z którą, jeśli pojawiają się problemy ze zrozumieniem unijnych działań przyjmuje się deklarację, która wprawdzie nic nie zmienia merytorycznie, ale za to w sposób prostszy niż skomplikowane unijne umowy międzynarodowe (zwłaszcza handlowe) odpowiada na obawy społeczeństw. Pozostaje tylko pytanie czy faktycznie konieczne są do tego dodatkowe deklaracje i decyzje przyjmowane z pełną pompą i formalnościami. Może wystarczy lepsza komunikacja na co dzień? Komisja Europejska stara się to robić, chociaż mam wrażenie, że wciąż w sposób zbyt skomplikowany i nie zawsze trafiający do szerokiego odbiorcy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz