środa, 26 listopada 2014

Wybory nowego Sekretarza Generalnego ONZ - czas na demokrację? Bajki dzieciom...

Być może pamiętają Państwo mrzonki, jakoby Aleksander Kwaśniewski miał zostać Sekretarzem Generalnym ONZ... otóż okazuje się, że niekoniecznie było to myślenie wyłącznie życzeniowe. Przed wyborami w 2006 r. rzeczywiście krążyła wśród dyplomatów opinia, że czas to stanowisko przekazać komuś z Europy Wschodniej, jednak ideę tę zablokowała Rosja w obawie, iż Sekretarzem zostanie właśnie kandydat z Polski lub Łotwy (zobacz informacje tutaj). W tym samym czasie państwa azjatyckie lansowały myśl, popieraną przez USA, Rosja, i co oczywiste Chiny, iż teraz kolej na Azjatę. Wybrano więc najmniej kontrowersyjnego kandydata Ban Ki Moona z Korei Południowej. 

Dyktat wielkiej trójki stoi w gardle wielu organizacjom obywatelskim i państwom. Stąd też, choć do kolejnych wyborów SG jest jeszcze 1,5 roku, to już teraz słychać głosy, iż procedura powinna być bardziej demokratyczna (czego gwarancją jest oddanie prawa wyboru SG - Zgromadzeniu Ogólnemu) i publiczne przesłuchanie kandydatów. Są to postulaty wpisujące się w trwający od lat trend zapewnienia większej przejrzystości działalności RB i są tego efekty - większa dostępność dokumentów RB, w tym stenogramów spotkań; otwarte debaty z przedstawicielami organizacji pozarządowych czy zaproszonych gości, konsultacje z różnymi partnerami (z których najważniejsze to te prowadzone z największymi dostarczycielami sił wojskowych i policyjnych do sił pokojowych). Nie oszukujmy się, nawet jeśli będą publiczne przesłuchania, ogólnie dostępne kwestionariusze, to decyduje p-5, lub jak ostatnio p-3... Nawet, gdy dany kandydat ma poparcie i 192 państw, weto ze strony stałego członka zaprzepaszcza jego szanse, jak było w przypadku hinduskiego kandydata Shashi Tharoor zablokowanego przez USA w poprzednich wyborach.

W przypadku SG ONZ można kręcić nosem, iż jest to tylko najwyższy urzędnik ONZ bez mocy decyzyjnej... jednak niewątpliwie jest on głosem ONZ, i tak jak w przypadku Kofiego Annana, który wypowiadał się pozytywnie o możliwości interwencji humanitarnej w Kosowie, stanowisko SG może być wykorzystane do legitymizacji działań poszczególnych państw, tak jak miało miejsce w przypadku interwencji NATO w 1999 r. Ponadto to SG ma możliwość zwrócenia uwagi na poszczególne problemy, kryzysy i to on stoi na czele kilkudziesięciotysięcznego korpusu urzędników ONZ.

SG jest oficjalnie wybierany przez ZO na pięcioletnią kadencję na podstawie rekomendacji RB (art. 97 KNZ, zob. również tutaj). Jednak w praktyce RB przedstawia jednego kandydata do zaakceptowania. Od 1981 r. przyjęło się (wobec weta chińskiego dla trzeciej kadencji Waldheima), iż dana osoba może być wybrana najwyżej na dwie kadencje, i choć mówi się o zasadzie rotacji geograficznej, to nie jest ona twardo przestrzegana (jak w przypadku innych organów ONZ), gdyż przykładowo na 8 dotychczasowych SG, 3 było z Europy (ale wszyscy z Europy Zachodniej! co daje większe szanse kandydatowi z naszego regionu), 2 z Afryki, 2 z Azji i 1 z Ameryki Południowej.  

Oczywiście wyścig o to stanowisko już trwa. I tym razem podkreśla się, że największe szanse ma kandydat, a dokładniej kandydatka - co by przełamało dotychczasową męską supremację na tym stanowisku - z Europy Wschodniej. Wymienia się więc m.in. prezydent Litwy Dalię Grybauskaite (do tej pory jednak nigdy nie wybierano głowy państwa na stanowisko SG, pytanie czy kandydatka jest traktowana przez p-5 jako silna osobowość - co mogłoby ją eliminować, czy jako bezpieczny urzędnik, który nie będzie miał pretensji do tronu), dwie Bułgarki - Irinę Bokovą oraz Kristalinę Ivanovą Georgievę. Kłopotem może być jednak dla nich weto Rosji ze względu na swoje zbytnie powiązanie ze strukturami zachodnimi... stąd też paradoksalnie nie bez szans są kandydaci z Australii, Nowej Zelandii, czy Ameryki Łacińskiej (zobacz więcej tutaj). Nikt jednak nie chce potwierdzić kandydowania zbyt wcześnie, by nie zostać zbyt szybko wyeliminowanym z biegu o stanowisko SG.

PS. Nie umknął nam (póki co) brak polskiej kandydatury, z pewnością byłoby ją jednak trudno przeforsować wobec nieufności Rosji, z czym z pewnością będzie się również borykać litewska kandydatka. Ponadto, by wygrać wyścig, musielibyśmy mieć dość rozpoznawalną osobę w kręgach dyplomatycznych płci żeńskiej, a taka się nie wyłania. Patrząc za okno, można jedynie powiedzieć - sorry taki mamy klimat.


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

bezpieczny urzędnik, który nie będzie miał pretensji do tronu...
jakiego tronu?