Wczoraj zakończyły się wybory do Parlamentu Europejskiego. Czy zgodnie z zapowiedziami były one rzeczywiście przełomowe?
1. Po raz pierwszy w historii wyborów powszechnych do PE odwrócono trend spadającej frekwencji. Od pierwszych wyborów bezpośrednich w 1979 r. frekwencja systematycznie spadała aż do rekordowo niskich 43% w 2014. Frekwencja w tegorocznych wyborach wyniosła z kolei 50,5%. Czy w związku z tym legitymacja demokratyczna nowego PE się zwiększy? Bardzo wątpliwe. Wydaje się, że wybory do europarlamentu w dalszym ciągu są raczej odbiciem polityki krajowej. Podczas tegorocznej kampanii w państwach członkowskich rzadko debatowano o zjawiskach unijnych, koncentrując się przede wszystkim na problemach krajowych. Tytułem przykładu można wskazać, że poprawa ochrony zdrowia, która pojawiła się jako hasło jednego z komitetów w polskiej kampanii, znajduje się poza kompetencjami bezpośrednimi Unii. Świadomość tego, czym PE się de facto zajmuje jest w dalszym ciągu dość niska. Co za tym idzie, sam wzrost frekwencji jest oczywiście godny odnotowania, ale nie przyniesie raczej wzrostu demokratyzacji Unii.
2. Mimo znaczących spadków, dwiema największymi frakcjami pozostanie centroprawica (EPL) i centrolewica (S&D). Aby utrzymać większość w nowym PE, frakcje te będą musiały jednak sprzymierzyć się z liberałami (ALDE) lub Zielonymi. Teoretycznie możliwa byłaby także koalicja S&D, ALDE i Zielonych. Oznacza to w praktyce, że mimo wzrostu liczby deputowanych z partii eurosceptycznych, to nowy PE będzie w istocie bardziej liberalny i progresywny, co z pewnością będzie widoczne chociażby w komisjach parlamentarnych. Może się to także przełożyć na wybór nowego przewodniczącego Komisji Europejskiej. Na chwilę obecną faworytem do objęcia tej funkcji jest M. Weber, który jest Spitzenkandidatem EPL. Jego szanse na ostateczny wybór nie są jednak bardzo wysokie. Proces wyłaniania przewodniczącego Komisji poprzez Spitzenkandidatów (czyli „topowych” kandydatów każdej z frakcji) jest coraz głośniej krytykowany. Nie ma on bowiem wyraźnych podstaw traktatowych. Co więcej, mimo że w założeniu miał sprzyjać zwiększeniu demokratyzacji Unii, to coraz częściej zauważa się, że jest wręcz przeciwnie, ponieważ Spitzenkandidaci wybierani są przez bardzo wąskie grona partyjnych elit. Możliwe więc, że proces wyłaniania przewodniczącego Komisji przez Spitzenkandidatów zostanie ostatecznie porzucony, a Rada Europejska zaproponuje kogoś innego (np. M. Barniera, dotychczasowego negocjatora porozumienia w sprawie Brexitu, wokół którego może powstać największy konsensus).
3. Brexit wciąż jest zawieszony, co oznacza, że także Wielka Brytania wybrała swoich deputowanych do nowego PE. Chociaż w wyborach zdecydowanie zwyciężyła nowopowstała partia Brexit, to zwolennicy wyjścia i pozostania w UE podzielili się mniej więcej po połowie. Taki wynik w połączeniu ze zbliżającą się dymisją premier Th. May w żaden sposób nie wyjaśnia, kiedy, na jakich warunkach i czy w ogóle dojdzie do Brexitu. Przypomnijmy, że czas na wyjście Wielkiej Brytanii z Unii został przedłużony do końca października. Według pojawiających się zapowiedzi, ma to być termin ostateczny. Skoro porozumienie wynegocjowane z Unią zostało już trzykrotnie odrzucone w Izbie Gmin, a faworytami do nowego przywództwa w rządzącej Partii Konserwatywnej są przedstawiciele frakcji szybkiego Brexitu, to może okazać się, że dojdzie w końcu do bezumownego wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. Z polskiej pespektywy pewne jest jedynie tyle, że jeden z nowych mandatów do PE (D. Tarczyńskiego z PiS) jest póki co zamrożony i zostanie zwolniony dopiero wtedy, gdy Brytyjczycy wyjdą ostatecznie z Unii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz