15 kwietnia Rada UE zatwierdziła mandat negocjacyjny dla Komisji do nowej umowy handlowej ze Stanami Zjednoczonymi (o nowym partnerstwie pisaliśmy tu). Czy to oznacza powrót do negocjacji osławionej TTIP? W żadnym razie nie. TTIP to miała być typowa nowoczesna umowa handlowa o bardzo szerokim zakresie regulacji i dość głębokiej liberalizacji. Taka jaką UE podpisała w ostatnich latach z Kanadą i USA. Nowa umowa pomiędzy UE a US (a w zasadzie umowy, bo planowane jest negocjowanie dwóch odrębnych porozumieniem) będzie miała bardzo ograniczony zakres przedmiotowy. Część handlowa ma dotyczyć wyłącznie obniżenia ceł na towary przemysłowe. Z liberalizacji wykluczono zatem nie tylko handel usługami czy jakiekolwiek inne kwestie pośrednio związane z handlem międzynarodowym, ale także towary rolne. Druga umowa ma dotyczyć ułatwień w ocenach zgodności czy nawet uzgodnienia pewnych wspólnych elementów takiej oceny zgodności.
Widać, że strony zdecydowały o sięgnięciu po nisko wiszące owoce. Przyczyn tego jest zapewne kilka. Po pierwsze oba obszary były już w znacznej części wynegocjowane w momencie, gdy po wygranej prezydenta Trumpa USA zdecydowały o niekontynuowaniu negocjacji TTIP. Jak wynikało z dostępnych wówczas informacji, to właśnie w obszarze procedur oceny zgodności najwięcej udało się osiągnąć, zwłaszcza jeśli chodzi o towary przemysłowe (np. samochody). Towary przemysłowe budziły zresztą znacznie mnie kontrowersji niż rolne. Podobnie kwestia ceł raczej nie należała do kontrowersyjnych. Po drugie tak wąsko określony zakres porozumienia jest odzwierciedleniem coraz bardziej ograniczonego zaufania obu stron (wystarczy przypomnieć kwestię ceł na stal i aluminium czy czy wciąż rozwijający się problem z subsydiowaniem przemysłu lotniczego tak przez UE jak i USA) oraz nowego, pełnego rezerwy podejścia USA do umów handlowych w ogóle. Wreszcie po trzecie umowa ta stanowi realizację ustaleń pomiędzy prezydentem Trumpem a przewodniczącym KE Junckerem z czerwca zeszłego roku.
Dyskusyjne pozostaje wciąż na ile nowe porozumienie przyniesie rzeczywiste zyski. Wydaje się bowiem dość płytkie. Od dawna mówi się, że przy obecnym poziomie ceł najwięcej zyskuje handel wówczas, gdy ograniczane są najbardziej uciążliwe współcześnie bariery pozataryfowe. Wprawdzie należą do nich procedury oceny zgodności z wymogami technicznymi, ale w tym przypadku nie ma mowy o uznawaniu standardów, a co najwyżej o ułatwieniach w procedurze. Unia Europejska zakłada, że porozumienie przyniesie wzrost eksportu do USA o 8%, a importu do USA o 9% do 2033 r., co nie brzmi to zbyt imponująco. Niewątpliwie, celem porozumienia nie jest jednak znacząca liberalizacja. Raczej pewne odwrócenie trendu i wykonanie przez UE pierwszego kroku, a w obecnych czasach jedynego możliwego, w stosunkach z USA w stronę rzeczywistej liberalizacji. Chociaż z pewnością przynajmniej niektóre sektory mogą na takiej umowie realnie skorzystać. Na razie ci którzy nie skorzystają, czyli sektor produktów rolnych, już dziś wskazują na wątpliwości i protestują, mogąc przyczynić się do problemów w wynegocjowaniu nawet tak ograniczonej umowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz