Polska prasa nie rozpisywała się przesadnie o skandalu podsłuchowym w Macedonii, gdzie jak się okazało w 2015 r. służby specjalne za sprawą rządu Nikoła Gruewskiego, podsłuchiwały około 20 tysięcy osób. Wtedy sprawa wyszła na jaw dzięki opozycyjnej Socjaldemokratycznej Unii Macedonii. Partia opublikowała w internecie nagrania oraz stenogramy z rozmów czołowych osób w państwie, które dowodziły szeregu nielegalnych praktyk. By odwrócić uwagę opinii publicznej, premier Gruewski oskarżył lidera opozycji o szpiegostwo i próbę zorganizowania zamachu stanu.
Sprawa nie byłaby interesująca dziś, gdyby nie fakt, że okazało się, iż rząd macedoński mógł liczyć na zewnętrzne wsparcie, a także, iż nielegalne działania powiązane były także z działaniami korupcyjnymi, w które, jak się okazało z czasem, uwikłane były coraz szersze kręgi osób. Bardzo poważne podejrzenia padły m.in. na członków Zgromadzenia Parlamentarnego RE, w tym jej do niedawna przewodniczącego Pedro Agramunta z Hiszpanii.
W świetle tych podejrzeń warto zwrócić uwagę, że jedna z ostatnich publikacji European Stability Initiative rzuca z kolei poważny cień na prawidłowość dokonanego w 2016 r. wyboru macedońskiego sędziego do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. W publikacji zauważono, że choć rekomendację komisji prawnej Zgromadzenia otrzymał kandydat będący byłym sędzią trybunału konstytucyjnego, ZPRE na posiedzeniu plenarnym wybrało innego kandydata: Jovana Ilevskiego, przez wiele lat głównego prokuratora ds. przestępczości zorganizowanej, który jest szwagrem byłego wszechwładnego szefa macedońskich służb specjalnych (który z kolei jest kuzynem Nikoła Gruewskiego).
Informacja o tych zarzutach została retweetowana dziś na głównej stronie internetowej Rady Europy. Należy się poważnie zastanowić, czy nie podważa ona wiarygodności całego systemu wyboru sędziów Trybunału.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz